Jeśli chodzi o peelingi do ciała to ja nie jestem jakoś bardzo wybredna. Chciałabym powiedzieć, że patrzę na skład, ale nie czarujmy się – często o wyborze decyduje opakowanie. I patrząc na ten kosmetyk od Kanu Nature to po samym wyglądzie już mogłabym się na niego skusić.
Peeling z serii Toxic Glamour
Pierwsze co zrobiłam to odkręciłam słoik, żeby zobaczyć konsystencję kosmetyku. Ten peeling jest z malutkich drobinek i pachnie nieziemsko. Latem sięgam go bardziej gruboziarniste peelingi, a ten na jesień jest idealny. Czytając o tym kosmetyku natknęłam się na informację, że skóra pozostaje po nim nawilżona i nie ma konieczności używania balsamu. Już sama konsystencja sprawiała, że byłam skłonna w to uwierzyć.
Skład peelingu
W składzie samo dobro, które nie tylko oczyszcza, ale też ma zagwarantować to nawilżenie. Jest w nim oliwa z oliwek, która tworzy warstwę ochronną i przeciwdziała utracie nawilżenia, ale też kwas linolowy, który z kolei sprawia, że redukowane są stany zapalne i normalizowane procesy rogowacenia naskórka. Poza tym jest tu masło kakaowe, które hamuje procesy starzenia się skóry, masło shea oraz inne składniki, które odpowiadają choćby za lepszą elastyczność.
Działanie peelingu
Jakbym miała w jak najmniejszej ilości słów opisać działanie tego peelingu od Kanu Nature to powiedziałabym, że otula. Efekt myjący jest fajny i delikatny, zapach gwarantuje ucztę dla zmysłów, ale największe wow o rzeczywiście fakt, że skóra jest wyraźnie odżywiona i nawilżona, pozostaje gładka i wyraźnie bardziej elastyczne.
Warto kupić?
Ja peeling dostałam w limitowanym boxie od Pure Beauty. Cena opakowania 150 ml to około 65 zł, ale widziałam, że na promce można go kupić za 50 zł. Czy to dużo jak na peeling? Jeśli weźmie się pod uwagę, że jest wydajny, ma super skład i zastępuje też balsam po użyciu to warto. Ode mnie duża okejka. Ahhhh i czaje się na musujące sole do kąpieli z tej marki, myślę, że będą super.